„Moralna prowokacja”
„Nie chcieliśmy, aby temat był wykorzystywany do celów politycznych, dlatego przesunęliśmy otwarcie do czasu po wyborach prezydenckich” – mówi historyk i kurator Janusz Marszałec BIRN.
Wystawa została otwarta 12 lipca, ponad miesiąc po wyborze na prezydenta Karola Nawrockiego, kandydata popieranego przez PiS. Niemniej jednak, skala protestów przewyższyła obawy kuratora. Tłumy gromadzą się przed budynkiem, machając flagami narodowymi. Obywający prezydent Andrzej Duda, który pełnił urząd do 6 sierpnia, mówił o „moralnej prowokacji”. Mariusz Błaszczak, który był wicepremierem w rządzie PiS do 2023 roku, nazwał wystawę „realizacją niemieckiej narracji”. Prawicowy polski kanał TV Republika twierdził, że wystawa przeniosła odpowiedzialność za II wojnę światową na Polskę.
Jednakże, Marszałec mówi BIRN, bardziej zaskoczyły go komentarze polityków z bardziej liberalno-demokratycznego rządu, który objął urząd w grudniu 2023 roku. „Byłem zszokowany głosami ze strony rządzącej Koalicji Obywatelskiej – próbowali dorównać prawicowcom” – mówi Marszałec.
Adam Szłapka, rzecznik rządu i członek centroprawicowej liberalnej partii Platforma Obywatelska (PO), skrytykował tytuł wystawy jako „całkowicie niedopuszczalny”, podczas gdy Władysław Kosiniak-Kamysz, minister obrony i przewodniczący centroprawicowego Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL), argumentował, że wystawa „nie służy polityce pamięci Polski”.
Jednak Marszałec odpowiada, że „polska polityka pamięci potrzebuje otwartej dyskusji i mądrej edukacji, zamiast 'still victimizing’ ofiar oraz podtrzymywania lęków ludzi”.
Marszałec, który jest nie tylko kuratorem wystawy „Nasi Chłopcy”, lecz także wice-dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, już przyzwyczaił się do takich protestów. Co wtorek grupa skrajnie prawicowych protestujących gromadzi się przed jego muzeum, domagając się zmian w wystawie. „Chcą, aby wszystko było większe, śmielsze i bardziej bohaterskie, ale losy ludzi podczas wojny były bardziej złożone niż to” – mówi.
Marszałec i reszta zespołu kuratorskiego „Nasi Chłopcy” mieli uzasadnione powody do obaw, że wystawa mogłaby zostać wykorzystana do celów politycznych. Praktyka zagłębiania się w przeszłość i historie rodzinne ludzi, zwłaszcza z okresu II wojny światowej, jest obecna w polskiej polityce od dwóch dziesięcioleci, od czasu skandalu znanego jako „dziadek z Wehrmachtu”, który istotnie wpłynął na dyskurs polityczny tego kraju.
W październiku 2005 roku Donald Tusk, wtedy 48-letni liberalny polityk z Gdańska, wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich w Polsce z solidną przewagą 8 punktów procentowych. Lech Kaczyński, brat bliźniak Jarosława, lidera partii PiS, zajął drugie miejsce. Siedem dni przed drugą turą wybuchł skandal, gdy Jacek Kurski, spin doktor dla Kaczyńskich, stwierdził w wywiadzie dla tygodnika „Tygodnik Angora”, że „wiarygodne źródła z Pomorza informują, że dziadek Tuska dobrowolnie wstąpił do Wehrmachtu”.
Celem Kurskiego był wyraźny: sugerowanie, że Tusk reprezentował interesy polityczne Niemiec, a nie Polski. W tym celu odniósł sukces: Kaczyński wygrał drugą turę, a PiS rozpoczął marsz do władzy, który zaowocował zdobyciem większości w obu izbach parlamentu oraz prezydenturą w 2015 roku. Kurski ostatecznie został prezesem Telewizji Polskiej, publicznego nadawcy, w 2020 roku. Podczas swojej kadencji, która trwała do 2022 roku, Kurski zamienił Telewizję Polską w propagandowe usta PiS.
Tak więc „dziadek z Wehrmachtu” stał się symbolem kampanii zniesławiania. Jednak było to blef, jak później przyznał sam Kurski dziennikarzom. Józef Tusk, pracownik kolei, został aresztowany przez gestapo 1 września 1939 roku, pierwszego dnia wojny. Został wysłany do obozów koncentracyjnych Stutthof i Neuengamme, a następnie przymusowo zaciągnięty do Wehrmachtu w umierających dniach wojny w sierpniu 1944 roku. Zaledwie trzy miesiące później służył już w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.
<p"On nie wstąpił do Wehrmachtu dobrowolnie" – mówi Andrzej Gierszewski, rzecznik Muzeum Gdańska. "Niektórzy wstępowali jako ochotnicy, ale nawet w ich przypadku obraz nie jest czarno-biały. Czy możemy mówić o wolnej woli w sytuacji zewnętrznego przymusu?"
<p"Podobne historie są powszechne w wielu rodzinach" – dodaje Gierszewski, wskazując na fotografie brata swojego dziadka na sali wystawowej: mężczyzna w niemieckim mundurze stojący przy jabłoniu.
Faktycznie, Andrzej Hoja, historyk i drugi kurator wystawy, przekazał przynależącą do niego metkę, która należała do jego dziadka, który służył w Norwegii.
Pytanie, ile Polaków miało dziadka, który służył w Wehrmachcie, jest zatem na miejscu.
Marszałec przyznaje, że nie ośmiela się tego obliczyć. „Niektórzy żołnierze stracili życie, inni nie mieli dzieci. Ale jeśli weźmiemy średnią liczbę dzieci i wnuków, liczba byłaby znacząca” – mówi.
Gierszewski jest bardziej nieugięty: „W Pomorzu prawie każdy miał kogoś w Wehrmachcie. W całej Polsce… może jedna trzecia?”







