Niszczyciel rakietowy USS Laboon (DDG 58) odpala rakietę uderzeniową o ziemię Tomahawk w kierunku celu w Syrii z obszaru odpowiedzialności 5. Floty USA 14 kwietnia 2018 r. (Kallysta M. Castillo / US Navy / Smith Collection / Gado / Getty Images)
Od września zaczęto coraz częściej mówić o tym, czy USA w końcu dostarczą Ukrainie długo oczekiwane pociski manewrujące Tomahawk – a 6 października Donald Trump powiedział, że „raczej podjął decyzję”.
„Chcę dowiedzieć się, co z nimi robią, dokąd je wysyłają. Muszę zadać to pytanie” – powiedział Trump dziennikarzom w Owalnym Biurze.
Tomahawk to poddźwiękowa, dalekiego zasięgu rakieta manewrująca zaprojektowana do precyzyjnych uderzeń w cele lądowe. Ma zasięg operacyjny między 1600 a 2500 kilometrów, chociaż eksperci uważają, że dowolna wersja przyjęta przez Ukrainę mogłaby być ograniczona do 1700 kilometrów.
Eksperci mówią, że te dalekosiężne bronie, jeśli zostaną zatwierdzone, pozwoliłyby Ukrainie na uderzenie w cele wojskowe głęboko w Rosji i zwiększyłyby nacisk na Władimira Putina, dając Kijowowi silniejszą przewagę w przyszłych negocjacjach pokojowych.
„Byłyby potężnym dodatkiem do arsenału Ukrainy – czego kraj aktualnie zdecydowanie brakuje” – powiedział Kyiv Independent Emil Kastehelmi, analityk fińskiego Black Bird Group, śledzący wojnę w sposób ścisły za pomocą publicznie dostępnych źródeł.
Aktualnie Ukraina opiera się głównie na krajowo produkowanych dalekiego zasięgu dronach do uderzeń w cele głęboko w Rosji – bronie te przenoszą dziesiątki, a nie setki kilogramów materiałów wybuchowych.
„Jeśli Ukraina otrzymałaby dużą liczbę tych rakiet, byłoby to trudne dla Rosji, ponieważ Tomahawks pokryłyby dużą powierzchnię, gdzie znajduje się ogromna liczba wysokiej wartości celów, które Ukraina mogłaby zestrzelić ze znaczniejszym zniszczeniem” – powiedział Kastehelmi.
„Dlatego oczywiście jest w interesie Kremla, aby Ukraina nie miała rzeczywiście Tomahawks, przynajmniej nie w dużych ilościach” – dodał.